W Navy Seals mają takie powiedzenie, że gdy wydaje Ci się, iż dotarłeś już do granic swoich możliwości, to tak naprawdę wykorzystałeś tych możliwości dopiero 40%.

Nie wiem na ile ta wartość jest prawdziwa – być może jest to 50%, być może 60% – myślę, że to wszystko dokładniej zależy od danej osoby i tego jak bardzo jest ona wytrenowana mentalnie, wiem natomiast, że mamy dwie granice – jedną umysłową, drugą rzeczywistą. Granica rzeczywista to jest maksimum ile możemy z siebie dać, przy jednoczesnym uwzględnieniu potencjalnych uszkodzeń – takich jak połamane kości, zerwane ścięgna itd. I żeby tego wszystkiego uniknąć to mamy właśnie granicę umysłową. Czyli nasz umysł odpowiednio wcześniej wysyła nam informację, że to już jest nasze maksimum, byśmy wówczas zrezygnowali i zachowali swoje zdrowie czy też nawet życie. I dla mnie wytrzymałość mentalna to jest właśnie poruszanie się pomiędzy tymi dwoma granicami. Gdy z jednej strony słyszysz głos szepczący “koniec”, a jednocześnie próbujesz popychać się jeszcze do przodu w kierunku swoich realnych możliwości.

Wiedziałem, że dokładnie na tym schemacie opierało się dla mnie wyzwanie pt. “maraton bez przygotowania”. To się wydaje “niemożliwe” z punktu widzenia granic umysłowych, ale nie z punktu widzenia tego do czego my jako ludzie jesteśmy zdolni. A za chwilę zobaczysz, że stać nas na naprawdę dużooo więcej niż ktokolwiek by zakładał.

Moja sytuacja startowa wyglądała następująco: w ciągu danego roku byłem kilka razy pobiegać, natomiast te wypady miały charakter całkowicie rekreacyjny – a więc tam nie było żadnego szczególnego zmęczenia. Dodatkowo miesiąc przed startem zrobiłem półmaraton by sprawdzić sobie na co mniej więcej się w ogóle porywam i zdobyć jakieś rozeznanie w kwestii tempa, z jakiego powinienem korzystać. To tyle. Poza tym zero jakiegokolwiek ćwiczenia mięśni nóg, dodatkowo stwierdzona astma – więc uważałem, że taka sytuacja wyjściowa była dla mnie jak najbardziej godnym uwagi wyzwaniem w kontekście treningu mentalnego.

Przedstawię Ci teraz strategie, z których korzystałem, bo ten wpis w ogóle nie ma charakteru fizjologicznego, ma w 100% charakter mentalny. Na potwierdzenie tego przywołuję sobie moment, gdy już jakiś czas po tym maratonie postanowiłem pewnego dnia pójść pobiegać i na 7km byłem praktycznie wykończony i wówczas zadałem sobie pytanie “to jakim cudem, ty zrobiłeś te 42km?” – i wtedy sobie uświadomiłem, że zrobiłem coś co dla mnie samego było niemożliwym. I właśnie ten moment zainspirował mnie do tego, by opisać w jaki sposób tego dokonałem, czyli jak przełamałem tę swoją umysłową granicę.

Ignorancja

Ignorancja jest elementem, który pozwala Ci na selektywne dopuszczanie do siebie informacji. I w pełni zgadzam się z tym co zostało powiedziane w Matrixie, że “ignorancja jest błogosławieństwem”. Bo gdybym spojrzał na moją sytuację w sposób obiektywny i dopuścił do siebie te wszystkie niekorzystne informacje, to zapewne nie zbudowałbym nigdy takiej wiary w siebie, jaką miałem podczas startu. Chodzi o to, że nie miałem świadomości bardzo wielu kwestii. Nie zdawałem sobie w ogóle sprawy z tego jak długa to jest trasa, bo spojrzałem tylko na zarys na mapie, a moje umiejętności orientacji na mapach są tak bardzo ograniczone, że ta wiedza nie dała mi żadnego rozeznania. Nie wiedziałem również, że wysiłek spowodowany maratonem może powodować zawały serca oraz, że są przypadki tego iż ludzie umierali na trasach.

I tutaj dochodzę do wniosku, że zawsze są jakieś zagrożenia, natomiast wydaje mi się, że my (jako ludzie) też zbyt szybko panikujemy i stąd te wszystkie hasła pt. “to jest niebezpieczne”“to jest zbyt trudne” – które słysząc od innych, sprawiają, że często rezygnujemy, porzucamy swoje cele. Myślę, że to jest pewnego rodzaju sposób na trzymanie nas w przeciętności, bo tłumi to chęci do podejmowania się dużych wyzwań i dlatego uważam, że ignorancja w pewnych aspektach może być nam bardzo pomocna, bo nie można się przejmować czymś, nie mając jednocześnie świadomości, że to istnieje.

Określenie swoich granic

To jest np. sytuacja jakbyś inwestował swoje pieniądze i nagle by się okazało, że straciłeś 70%. Pytanie: czy będziesz czekał dalej, czy postanowisz resztę pieniędzy wycofać, w nadziei, że zachowasz chociaż część? Generalnie w takich sytuacjach nie ma miejsca na myślenie racjonalne, bo my jesteśmy wówczas pod tak silnym wpływem emocji, że one odcinają nam logikę – wówczas podejmujemy decyzję pod kątem dwóch zmiennych, z czego na miejscu pierwszym jest unikanie dyskomfortu. A jak wiemy decyzje pod wpływem emocji są zazwyczaj korzystne krótkoterminowo, ale długoterminowo mają już charakter straty.

W związku z tym, mając świadomość, że przyjdą momenty trudne, gdy będę chciał się poddać, zawczasu określiłem sobie granicę swoich możliwości. Czyli wykorzystując powyższy przykład uznałem, że np. dopóki nie stracę 90% swoich pieniędzy, dopóty będę dalej inwestował. I moim postanowieniem było, że będę biegł dalej nawet jeśli popękają mi kości w stopach – z jednej strony była to ekstremalna sytuacja, z drugiej raczej niezagrażająca mojemu życiu. To sprawiło, że nawet gdy było źle, to wiedziałem, że jeszcze nie doszedłem do ustalonej przez siebie granicy, a co za tym idzie nie miałem prawa rezygnować.

Tutaj wszystko sprowadzało się do podjęcia decyzji. W skrócie decyzja polega na tym, że akceptujesz jakąś opcję godząc się jednocześnie na jej konsekwencje. W swojej sytuacji mentalnie byłem przygotowany na to, że połamię sobie stopy i wtedy spróbuję jeszcze chociaż iść, jeśli nie będę mógł biec – a co za tym idzie byłem otwarty na taki scenariusz i nie próbowałem w żaden sposób go unikać.

Koncentracja

To bez wątpienia jeden z najważniejszych elementów treningu mentalnego. Bo to gdzie skupiasz swoją uwagę, to powoduje takie a nie inne emocje, a następnie wymusza na Tobie takie a nie inne zachowania. 

Od samego początku byłem w czymś na miarę transu – czyli fizycznie na trasie, ale mentalnie poza nią, a dokładniej w świecie moich bohaterów filmowych – który ten świat ściśle sobie zaplanowałem wykorzystując określone ścieżki dźwiękowe z filmów, które umożliwiały mi łatwiejsze przeniesienie się w tamte miejsca. Pisałem trochę o tym w poście o Kobe’m, gdzie on wchodził w swoje alterego, którym była Czarna Mamba – czyli wiedział dokładnie jak zachowuje się czarna mamba i zaczynał zachowywać się tak samo, wchodząc w nią na poziomie duchowym.

Jedną z moich ulubionych scen jest ta z Ostatniego Samuraja – gdzie Kapitan Nathan Algren walcząc z samurajem w kendo (to jest rodzaj szermierczej walki), zostaje powalony…, po czym wstaje. Znowu obrywa i znowu wstaje i tak kilka razy aż do momentu utraty przytomności.

Polecam Ci obejrzeć to na słuchawkach, byś mógł w pełni odczuć ten klimat

W którymś momencie musiał i nadejść kryzys. Stało się to na 30 km. Moje nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, bo narzuciłem sobie za wysokie tempo, bo nie wiedziałem jakim tempem mam biec, bo też nigdy nie biegłem maratonu. I wtedy zacząłem iść, potem znowu biegłem a potem znowu szedłem i tak w kółko już do końca. Podczas ostatnich 12 km cierpiałem jak nigdy wcześniej w swoim życiu, każdy jeden kilometr był dla mnie tak przepotężnie długi, że gdybym pomyślał o tym ile jeszcze mnie czeka, to mój umysł by mnie wtedy pokonał.

Dlatego skupiałem się tylko na dosłownie kilku najbliższych metrach. Mój wzrok obejmował tylko kilka metrów przede mną, tak jakby tylko tyle było do przebiegnięcia, a mój dialog wewnętrzny zadawał sobie pytanie: “czy dam radę zrobić jeszcze te kilka metrów?” – gdzie odpowiedź zawsze była taka sama, czyli “tak, dam radę” – bo choćby nie wiadomo jak trudno było, to zawsze można zrobić jeszcze kilka ostatnich metrów. A gdy już to zrobiłem, to ponawiałem pytanie “czy dam radę zrobić jeszcze te kilka metrów?” i tak do momentu aż odzyskiwałem swoje siły. Bo generalnie jest takie ciekawe zjawisko, że w momencie gdy przełamiesz jakąś swoją barierę końca, to po chwili odradzasz się trochę tak jak postać w grze po osiągnięciu nowego poziomu i otrzymujesz nagle przypływ nowej energii witalnej.


Najgorszymi jednak momentami były moje problemy z wydolnością tlenową. Bo gdy brakuje tlenu, to włącza się już instynkt przetrwania i wtedy generalnie ciężko w jakikolwiek sposób kontrolować swoją uwagę. W tym celu musiałem znaleźć coś, co było równie bolesne dla mojego organizmu i pozwoliłoby mi na to przerzucić swoją koncentrację. Wybór wydał mi się oczywisty – zacząłem skupiać się na tym, jak bardzo bolą mnie moje mięśnie nóg. I sformułowanie “jak bardzo” jest tutaj kluczowe. Bo nie chodziło o to, by zastanawiać się czy w ogóle bolą (a mając wydzieloną tak dużo ilość adrenaliny, ból momentami zanika), chodziło natomiast o to bo by świadomie potęgować ten ból, tak by stał się on na tyle dotkliwy, że moja podświadomość przerzuciłaby na niego swoją uwagę. Dlatego, że byłem w stanie biec odczuwając ból w nogach, z pewnością jednak nie byłbym w stanie biec mając problemy z oddychaniem (wszystko się sprowadzało do uwagi – zmieniając obiekt koncentracji nie sprawiałem, że problem znikał, sprawiałem natomiast, że mój umysł nie wkręcał się w swoje historie a to zapobiegało powstaniu paniki).


Ponadto byłem skoncentrowany tylko i wyłącznie na sobie i swoim wyniku. Nie interesowało mnie to, że ktoś mnie przegonił, nawet jeśli była to dziewczyna, bo nie rywalizowałem tam z nikim, ja przyszedłem tylko sprawdzić swoje możliwości. I tak mam do dzisiaj jak idę na jakikolwiek trening, nie interesuje mnie czy ktoś wypadnie lepiej/gorzej, interesuje mnie jedynie to czy ja wypadłem lepiej/gorzej niż ostatnio, co pozwala mi podejmować się coraz trudniejszych wyzwań, mając jednocześnie większy dystans do porażki.


Paradoksalnie pomimo ogromnego bólu, jakiego doświadczyłem na trasie, te kilka godzin były dla mnie jednymi z najszczęśliwszych momentów w życiu. Bo po pierwsze zszedłem do tego najbardziej pierwotnego poziomu, z którego my jako ludzie się wywodzimy, i który cały czas mamy zakodowany w naszych mózgach, ale przez tę całą presję społeczną został on zakłócony. Znalazłem się mentalnie na takim poziomie, gdzie całkowicie było mi obojętne co ktokolwiek by o mnie pomyślał. Nie przejmowałem się tym, że wyglądałem biegnąc jak wrak człowieka, który walczy o przetrwanie (a to musiało być z pewnością groteskowe); nie przejmowałem się tym, że mógłbym nie ukończyć wyścigu i spotkać się z tymi wszystkimi twarzami osób, które tylko czekałyby aby mi powiedzieć “a nie mówiłem, że się nie uda?”. Tam na trasie ta cała presja społeczna przestała dla mnie istnieć i życzę każdemu by posmakował tego uczucia.

Po drugie niewyobrażalnie przyjemnym doświadczeniem było napicie się wody na stacjach odżywczych, zwłaszcza gdy biegło się już przeszło 4 godziny i było się tak potężnie odwodnionym że mózg tylko szukał okazji, gdzie mógł się czegokolwiek napić. My w cywilizowanym świecie takich momentów nie doświadczamy, dlatego szczególnie doceniłem fakt, że mogłem coś takiego przeżyć.


Ostatecznie maraton ukończyłem. Miałem czas 04:37:46, a na koniec dowiedziałem się jeszcze od znajomego, że wyprzedziłem prawie 400 osób, co było dla mnie ogromnym sukcesem – bo ja naprawdę wierzę, że byłem najgorzej przygotowanym ze wszystkich, że nikt nie startuje w maratonie bez wcześniejszych przygotowań i, że te 400 osób pokonałem jedynie za pomocą swojego umysłu. To pokazuje, że każdy z nas ma w sobie nieprawdopodobne pokłady siły, które jedynie są gdzieś tam głęboko ukryte, ale za pomocą określonych technik (takich jak m.in. te powyższe) można je w sobie uwolnić.

Udostępnij ten artykuł